Mimo gwałtownych antyrządowych protestów w Bangkoku i wprowadzenia w niedzielę stanu wyjątkowego, turystyczne rejony tajlandzkiej stolicy żyją zwykłym życiem - pisze rosyjska agencja ITAR-TASS. W rejonie ulic Silom, Surawong i Sukhumwit na ulicach, w barach i lokalach jest tak wielu zagranicznych turystów, jak zazwyczaj. Otwarte są sklepy i warsztaty, sprzedawcy handlują owocami i pamiątkami.
Napięcie odczuwa się natomiast przy przejściu do starego miasta, gdzie mieszczą się główne instytucje rządowe, zabytki i pałac królewski. Stoją tam kordony policji i wojska, przejeżdżają patrole.
Na trasach prowadzących do starej części Bangkoku przyciemniono oświetlenie ulic. Niewidoczne są reklamy na wieżowcach. Na ulicach jest niewiele samochodów i prawie nie ma zwykłych mieszkańców - jedynie ubrani na czerwono demonstranci.
Kilka tysięcy ludzi znajduje się koło siedziby premiera. Armia i policja na razie nie ingerują. W centrum widać pojazdy wojskowe i czołgi. Stojący przy nich żołnierze nie przeszkadzają manifestantom, którzy wspinają się na czołgi, robią sobie zdjęcia i machają flagami.
Od tygodni trwają w Bangkoku antyrządowe protesty, których uczestnicy domagają się ustąpienia ekipy obecnego premiera Abhisita Vejjajivy. Manifestanci są zwolennikami Thaksina Shinawatry - oskarżanego przez rojalistów o korupcję i nepotyzm byłego potentata telekomunikacyjnego, odsuniętego od władzy w wyniku zamachu stanu w 2006 roku.